PL | EN
07 września 2022
Wielkie powodzie w Pakistanie. Kraj tonie.
#36

Wielkie powodzie w Pakistanie. Kraj tonie.

W bieżącym odcinku Outriders Podcast skupiamy się na wydarzeniach, które obecnie dzieją się w Pakistanie i dotyczą ogromnej powodzi, która dotknęła ten kraj. W tej chwili mówi się o ponad 1100 ofiarach – a ta liczba będzie wzrastać.

Powodzie dotyczą jednak nie tylko Azji, ale i całego świata – w Polsce ostatnie duże zalania miały miejsce kilka tygodni temu na południu kraju.O tym, co nazywamy powodzią, o skutkach, jakie przynoszą zmiany klimatu, zmieniających się częstotliwościach i wielkościach opadów, a także o związanych z tym migracjach ludności porozmawiamy z ekspertami:

– profesorem Bogdanem Chojnickim z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, ekspertem Koalicji Klimatycznej, specjalizującym się w ekstremalnych zjawiskach pogodowych,

– Krzysztofem Ciborem – koordynatorem zespołu „Przyroda” w Greenpeace Polska,

– doktor Karoliną Sobczak-Szelc – badaczką z Ośrodka Badań nad Migracjami, zajmującą się m.in. zależnościami między działalnością człowieka, zmianami środowiska przyrodniczego i migracjami, w szczególności z krajów Afryki Północnej. Jeśli cenisz to, co robimy, dołącz do naszych Patronów i Patronek i pomóż nam działać dalej. Sprawdź: https://patronite.pl/outriders

Słuchaj także na

Fragmenty
#36
Wielkie powodzie w Pakistanie. Kraj tonie.

Pakistan, Polska, a także wiele innych miejsc na świecie doświadczają coraz więcej ekstremalnych zjawisk pogodowych. Czy są to burze, czy susze, czy gwałtowne opady, czy ekstremalne temperatury – to wszystko związane jest z kryzysem klimatycznym. W tym odcinku chciałem się jednak skupić na wydarzeniach, które dzieją się obecnie w Pakistanie – na wielkiej powodzi, która dotknęła ten kraj.
Pakistan pogrążył się w odmętach cierpienia. Pakistańczycy walczą z monsunem o monstrualnych rozmiarach. Ze skutkami nieustannego deszczu i powodzi o epokowych rozmiarach. Ta katastrofa klimatyczna pochłonęła życie ponad tysiąca osób, a wiele więcej walczy o przetrwanie. Miliony ludzi zostało pozbawionych dachu nad głową. Zniszczone zostały budynki szkół. Zniszczone zostały ośrodki do życia oraz krytyczna infrastruktura, a nadzieje i marzenia ludzi zniknęły pod wodą. Cierpi każda prowincja tego kraju. Ale przecież jeśli pomyślimy o Polsce, to dosłownie parę tygodni temu również na południu naszego kraju mieliśmy do czynienia z powodziami, które również przyniosły bardzo negatywne skutki.

Co roku możemy obserwować, że chociażby w czerwcu zmienia się charakter występowania burz, są one gwałtowne. Że poprzedzają je bardzo drastyczne fale upałów, a to wszystko oddziałuje na nas. Nawet jeżeli przez sekundę ktoś się ucieszy: „O, jak fajnie, ciepło”, to niestety, nie ma się tak naprawdę z czego cieszyć, bo to jest zwiastun bardzo złych rzeczy, które nadchodzą.

W tym odcinku chciałem się pochylić z trójką gości i porozmawiać wokół tego zjawiska. Jaka będzie jego przyszłość? Czy możemy spodziewać się tu jakiejś poprawy, a jeżeli nie, to jak możemy się do tego wszystkiego przygotować? Ja nazywam się Jakub Górnicki, a to jest Outriders Podcast. Odcinek produkowała Zuzanna Olejniczak, a realizowała Justyna Godz z Sounds and Stories. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy nas regularnie wspierają finansowo, dzięki czemu możemy ten podcast realizować. Jeżeli jeszcze tego nie robisz, to zapraszam Cię do dołączenia do grona naszych patronek i patronów.

A ja tymczasem zapraszam naszego pierwszego gościa, pana profesora Bogdana Chojnickiego z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, mojego rodzinnego miasta, eksperta koalicji klimatycznej specjalizującego się właśnie w ekstremalnych zjawiskach pogodowych.

Jakub Górnicki: Czy może pan na początek scharakteryzować ostatnie wydarzenia w Pakistanie pod kątem klimatu i jak miałby pan opisać to, co tam się właściwie wydarzyło?
Bogdan Chojnicki: Generalnie olbrzymie opady, które w zasadzie zdarzają się w tym rejonie świata, bo proszę pamiętajmy, że monsun to jest ta olbrzymia pompa wodna, która pompuje wodę w rejony czy to Pakistanu, czy Indii, czy też Indochin, która de facto daje życie tym miejscom na Ziemi. Pamiętajmy, że populacja, która tam się znajduje, jest po prostu olbrzymia i to wynika z pewnej kombinacji: z jednej strony dobrych gleb, bo pochodzących z rozkładających się czy erodujących gór, w dużej mierze Himalajów czy Karakorum, z drugiej strony wysokiej temperatury, bo teren zwrotnikowy, i z trzeciej strony wody z tego systemu monsunowego. Pamiętajmy, że to jest taki okresowy system dostarczający wodę w różne regiony świata. I to António Guterres określił jako „monsun na sterydach”, bo proszę pamiętać, że wraz ze wzrostem temperatury my de facto mamy do czynienia także ze wzrostem zawartości wilgoci w powietrzu. Im wyższa temperatura, tym większa ilość wody w środowisku. Może takim doskonałym przykładem ilustrującym z Polski było podtopienie, które zdarzyło się 22 czerwca ubiegłego roku w Poznaniu.

J.G.: Jeżeli się nie mylę, był to wynik opadów?
B.Ch.: Tak, to były olbrzymie opady, ale jak sobie przypomnimy temperaturę przed nimi, to okaże się, że daleko przekraczała 30°C i wszyscy w Poznaniu czuliśmy bardzo parne powietrze, innymi słowy: gorące powietrze, do tego zaopatrzone w olbrzymie ilości wody to jest przepis na potężne opady, często zjawiska burzowe. I to zdarzyło się w Pakistanie. W zasadzie monsun jak zwykle, ale odpowiednio wysoko temperatura i duża zawartość pary wodnej to przepis na olbrzymie opady. Idąc dalej: w takich warunkach, szczególnie w terenie górzystym, jakim jest Pakistan, to oczywiście przepis na olbrzymie powodzie.

J.G.: To nie pierwszy raz, kiedy w takiej skali rzeczy dzieją się w Pakistanie.
B.Ch.: Ja może przypomnę, że Pakistańczyków jest ok. 120 mln. To jest mniej więcej tak, jakby w czasie powodzi w Polsce zginęło 380 osób. Ta tragiczna powódź Odry z 1997 r. zabrała ze sobą ok. 50 istnień ludzkich, tak się mniej więcej ocenia straty na tamte czasy. Tu mówimy o tysiąc stu osobach, i pewnie te statystyki nam się jeszcze z czasem zmienią. Nie jest żadną tajemnicą, że Pakistan to bardzo ubogi kraj. Takie kraje są szczególnie narażone na zmianę klimatu, na wszelkiego typu kaprysy pogody. Bo to są kraje, w których dochód narodowy na mieszkańca jest na tyle mały, że praktycznie mówienie o odbudowie infrastruktury czy pewnych zabezpieczeniach odbywa się i na pewno w tym względzie dużo się zmienia, ale potencjał gospodarczy tych krajów jest bardzo mały. I warto o tym pamiętać. Bo gdy mówimy o zmianie klimatu, to zapominamy dodać, że tak naprawdę największą cenę płacą i będzie płacić społeczeństwa ubogie, które mają bardzo mały potencjał adaptacji do zmiany klimatu. Co ciekawe, też bardzo mały wpływ i bardzo mały wkład w ocieplenie.

J.G.: A jak wygląda ten proces, ten problem powodzi, jakbyśmy go trochę szerzej wpisali w kontekst światowy? Czy takich sytuacji skrajnych pogodowo przybywa wraz z rozwojem kryzysu klimatycznego?
B.Ch.: Tak, i co ważne, tych skrajnych zdarzeń będzie coraz więcej. Tu warto wspomnieć chociażby o Europie, ale Polska też jest dobrym przykładem. To się dzieje na naszych oczach. Natomiast mówiąc o ciepłym powietrzu, musimy pamiętać, że jeszcze jest druga strona tego ocieplenia, czyli powietrze suche, które nie przynosi opadów, za to prowokuje silne parowanie. I często w warunkach, gdy tej wody w sezonie przed suszą było mniej niż zwykle, te regiony doświadczają po prostu braku wody. Gdy ten proces czy to oddziaływanie się przedłuża, przeciąga, to zaczyna brakować wody w rzekach, bo pamiętamy, susza po pierwsze przychodzi bardzo powoli, więc trudno ją opisać, zjawisko strasznie dynamiczne, w pewnym sensie medialne. Zaczyna się od suszy glebowej, czyli brakuje wody w wierzchnich warstwach gleby – tam, skąd rośliny czerpią wodę. Ale później, im dłużej trwa ten okres wysokich temperatur powiązany z brakiem opadów, ta susza „wchodzi” głębiej, przeradza nam się w tzw. suszę hydrologiczną, czyli zasoby zasilające rzeki zaczynają maleć. I to już jest ten długofalowy efekt. Później mamy oczywiście suszę hydrogeologiczną, czyli jeszcze bardziej długofalowy efekt oddziaływania. Stąd niskie stany wody w rzekach. Stąd m.in. taka sytuacja, w której nawet jeżeli w niektórych regionach pada deszcz, my wciąż obserwujemy strasznie niskie stany wody w naszych rzekach.

J.G.: Z tego, co rozumiem, musimy się pogodzić z tym, że przez najbliższy i dłuższy czas te skrajne zjawiska będą z nami i będzie ich coraz więcej.
B.Ch.: Jeszcze 10–15 lat temu mieliśmy poważny problem, żeby przekonać ludzi do tego, że zmiana klimatu będzie albo że już powoli następuje. Te ekstremalne zjawiska w taki niesatysfakcjonujący, ale jednak skuteczny sposób przekonują ludzi. Natomiast gdy już uznamy, że zmiana klimatu istnieje, drugim krokiem jest pewnego rodzaju potrzeba debaty. W przestrzeni publicznej w naszym kraju wyjątkowo brakuje różnego rodzaju debat. Ta debata publiczna powinna mieć jednak dwa nurty, bo zmiana klimatu to nie jest proces, który odbywa się z dnia na dzień, tylko to jest takie tąpnięcie sejsmiczne, coś, jak przesunięcie się płyty tektonicznej, natomiast w tej rzeczywistości, tej codzienności my musimy funkcjonować. I z tego wynika druga potrzeba: potrzeba adaptacji do tej nowej rzeczywistości. I tu już pojawia się poważny problem wynikający z faktu uświadomienia sobie problemów, z którymi będziemy musieli się mierzyć.

J.G.: Na czym ta adaptacja powinna polegać? Wiele mówi się o tym, że inaczej powinno się podejść do chociażby zbierania wody, przez to, że mamy np. gwałtowne opady, których jest dużo. Inaczej trzeba tę wodę zatrzymywać. Druga kwestia związana jest z tym, że nasze miasta nie były budowane na przyjęcie tak nagłej, dużej ilości wody, tylko na zupełnie inne opady. Jak to wygląda w kontekście adaptacji?
B.Ch.: Z jednej strony mamy miasto Poznań, które dysponuje dość dużą możliwością czy polem manewru, jeżeli chodzi o retencję. Mam na myśli retencję techniczną, w dużym uproszczeniu: realizowaną w postaci beczki z wodą podstawionej pod rury spustowe z rynien. Można też myśleć o zbiornikach retencyjnych w takiej zwartej starej zabudowie. Mamy także możliwość projektowania nowych osiedli, które będą bardziej przypominały wizję miasta-gąbki. I to jest pewnego rodzaju pole manewru, które duże miasto – jeżeli jest odpowiednio zasobne finansowo i zarówno rządcy, jak i ludzie, obywatele są świadomi tego, co się dzieje – jest w stanie te ruchy wykonać. Gdy mówimy np. o terenach podgórskich, to tam sytuacja jest bardziej poważna. Warto pamiętać, że jeżeli takie miejscowości, które znajdują się bezpośrednio na ścieżce spływającej gwałtownie wody, nie będą miały zbudowanych zbiorników, które przed takimi „atakami” będą je ubezpieczać, to de facto w wielu miejscach odbudowa tej infrastruktury czy w ogóle budynków może po pewnym czasie okazać się nieuzasadniona ekonomicznie. Innymi słowy, jesteśmy bogatym państwem czy bogatym społeczeństwem, jesteśmy w stanie dużo znieść, ale po przekroczeniu pewnych barier odporności czy bezpieczeństwa będzie trzeba z niektórych miejsc się wycofać. Często gdy rozmawiamy o zmianie klimatu, to jest taka tendencja, żeby oczekiwać apokalipsy, która nam się zdarzy w bardzo krótkim okresie czasu. To być może byłoby medialne, natomiast tak naprawdę chodzi o taki schemat, w którym jak choroba przewlekła system czy organizm jest zmęczony w coraz mocniejszy sposób. I wiemy, że nawet jeżeli zmęczona, chora osoba jest żywa, to często jest mniej wydolna. Charakteryzuje ją mniejsza zdolność do adaptacji.

J.G.: Czy jest pan w stanie podać przykłady regionów, które już są dotknięte, które ludzie opuszczają? Na przykład w Stanach na terenach, gdzie jest dużo huraganów, ceny nieruchomości maleją i mniej ludzi się tam przemieszcza.
B.Ch.: Obserwuję szczególnie Wielkopolskę południową i zachodnią, też województwo lubuskie i mam wrażenie, że okresy suszowe zdarzają się tu co rok. Rolnicy uzyskują plony, ale w wielu przypadkach notują też duże straty. Najprawdopodobniej to się skończy posadzeniem w tym miejscu lasu, o ile on tam urośnie, ale powinien urosnąć. Aktywność ludzka, rolnicza stamtąd się wycofa, bo będzie brakowało wody. Natomiast tereny leśne są bardziej odporne w pewnych warunkach. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że w perspektywie tych najbliższych 50 lat powinniśmy w Wielkopolsce, w Lubuskiem w wielu miejscach zaobserwować takie rejony, które zostają przekształcone na tereny leśne. Jak tam będzie las rósł – to jest następne pytanie. I co tam będzie rosło – to już jest następne pytanie. Ale to się prędzej czy później zdarzy.
Kontynuując ten temat rozmawiamy teraz z Krzysztofem Ciborem, który jest koordynatorem zespołu „Przyroda” w Greenpeace Polska.

J.G.: Czym jest zjawisko powodzi? Kiedy uznajemy powódź za to, że ona nią faktycznie jest? Jak byśmy mogli sobie to na początek zdefiniować?
Krzysztof Cibor: Zasadniczo powódź definiują ludzie, którzy przez tę powódź cierpią. To, że woda krąży w środowisku i raz jest jej więcej w jednym miejscu, raz w innym, to jest naturalne zjawisko. Natomiast w momencie kiedy to więcej w innym miejscu łączy się ze stratami w ludziach, w infrastrukturze, w prawach związanymi z tym, że np. występuje z brzegów jakaś rzeka, to wtedy mówimy o powodzi. Ale to, co też jest istotne, jeżeli chodzi o jakieś klasyfikacje powodzi, to to, że mamy do czynienia z powodziami na dużych rzekach, które wiążą się z wezbraniami wielkich rzek, takich jak w przypadku Polski np. Odra czy Wisła. I tutaj mieliśmy przykłady takich sytuacji w 2010 r. i w 1997 r. Ale mamy też do czynienia z powodziami rozproszonymi, które wiążą się z niedużymi ciekami wodnymi, z niedużymi rzekami, z podtopieniami na stosunkowo niedużych obszarach, ale takich, które również potrafią być bardzo destrukcyjne.

J.G.: Czy powodzi przybywa wyłącznie z powodów kryzysu klimatycznego, czy występują także inne czynniki, które to potęgują? Mam na myśli np. infrastrukturę, w którą coraz bardziej ingerują ludzie.
K.C.: Taka bezpośrednia działalność człowieka, różne hydrotechniczne konstrukcje na rzekach, np. budowa stopni wodnych, regulacja rzek, prostowanie koryt, betonowanie koryt, zbliżanie wałów przeciwpowodziowych nadmiernie do koryta rzeki, likwidowanie polderów, czyli tych zalewowych terenów i tworzenie tam upraw, coraz częściej osiedli ludzkich – to są rzeczy, które zwiększają ryzyka strat związanych z powodziami. Jest jeszcze jedna rzecz: woda krąży w środowisku i jest to zjawisko naturalne, natomiast my naszymi różnymi działaniami możemy sprawić, że np. ona krąży szybciej i słabiej zatrzymuje się tam, gdzie np. spadnie w postaci deszczu czy śniegu. Wycinanie drzew, lasów na terenach górskich sprawia, że ta retencja krajobrazowa, czyli utrzymywanie wody w krajobrazie, w środowisku, się zmniejsza, bo ziemia staje się bardziej sucha, mniej gąbczasta i porowata, mniej przyjmuje wody w sytuacji opadu atmosferycznego i zamiast właśnie zatrzymać się w tym górskim lesie i później powoli sączyć się do dolin, często dosyć szybko spływa i w ten sposób również zwiększa ryzyko powodzi.

J.G.: Rozpocząłeś wątek miast. Jakie widzisz dla nich konsekwencje takich nieprzewidywalnych opadów?
K.C.: Jeżeli mówimy o Polsce, to ja myślę, że cały czas jesteśmy jeszcze po tej bezpiecznej stronie skutków kryzysu klimatycznego. I mamy jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby przystosować się do tych jego skutków, których nie da się już uniknąć. Natomiast ja mieszkam w Warszawie i często jeżdżę wzdłuż wału na południe rowerem. I ok. 15 lat temu było tak, że zjeżdżałem nad Wisłę i zaczynały się łąki, pola i takie miejsca, gdzie nie było człowieka. Teraz stoją tam domy. To są zdecydowanie błędy w planowaniu tego miasta. Dlatego że przyjdzie kiedyś kolejna powódź stulecia i to nie jest tak, że my możemy cokolwiek zrobić w infrastrukturze tej rzeki teraz takiego, że unikniemy katastrofalnej sytuacji, ale sami się o nią prosimy. Musimy dać tej wodzie więcej przestrzeni. I to jest taka rzecz, na którą organizacje zajmujące się kwestiami rzek, ochrony przyrody zwracają uwagę od lat. Rządzący wciąż myślą sobie, że jak tu zbudują suchy zbiornik, tam stopnie wodne, tutaj trochę wyregulują, to wszystko będzie w porządku. I później przychodzi kolejny rok, kiedy pojawiają się intensywne opady na południu, i nagle wielka fala płynie, zalewając te miejsca, które miały być bezpieczne, bo infrastrukturalnie tego nie byliśmy w stanie ogarnąć.
Z całą pewnością konieczne jest też przyglądanie się stratom popowodziowym, bo czasami są takie rzeczki, rzeki, które wylewają dosyć regularnie, nie są to wielkie powodzie, ale co roku czy co dwa lata ta rzeka wzbiera i powoduje straty, np. zawala się droga, jakiś most, jakieś domy, które stały gdzieś blisko. I jak się przyjrzysz tym stratom rok po roku, w ciągu kilkunastu czy kilkudziesięciu ostatnich lat, to się okazuje, że one często powtarzają się w tych samych miejscach. I człowiek non stop odbudowuje tę drogę, most i dom.

J.G.: Czy widzisz miejsca, z których faktycznie ludzie zaczęli się wycofywać? Czy są to decyzje administracyjne, czy raczej decyzje samych ludzi?
K.C.: To, że tych huraganów mamy coraz więcej i są one coraz bardziej niszczycielskie, to też jest oczywiście efekt ocieplającej się atmosfery, czyli efekt kryzysu klimatycznego spowodowanego działaniami człowieka. Są miejsca na świecie, w których już się nie da żyć albo nie będzie dało się tam żyć w ciągu najbliższych dziesięciu lat. I miliony ludzi, którzy opuszczają obecne miejsce swojego zamieszkania i przemieszczają się wewnętrznie w ramach kraju, w którym mieszkają, ale też coraz częściej pomiędzy państwami, i tylko ułamek z nich dociera do Europy, to są ludzie, którzy opuszczają miejsca, w których często żyli od pokoleń, ze względu na skutki kryzysu klimatycznego. W sposób pośredni lub bezpośredni są zagrożeni suszami, powodziami, huraganowymi wiatrami, falami upałów. Myślę, że to jest taka rzecz, którą w Europie zrozumieliśmy w tym roku.

J.G.: W kontekście tego, że będziemy musieli się mocno adaptować do zmian, jesteś bardziej optymistą czy pesymistą?
K.C.: To jest bardzo trudne pytanie, bo ja staram się nie myśleć o tym w ten sposób. Jak patrzę z jednej strony na fakty, a z drugiej – na tych, którzy są odpowiedzialni w największym stopniu za działania, czyli za działania przede wszystkim rządzących z najbardziej rozwiniętych gospodarek światowych, w tym naszej, to niestety jestem pesymistą. Natomiast gdybym się tak w pełni w tym pesymizmie zagłębił, to byłoby mi bardzo ciężko.

J.G.: Z czego to wynika? Musi dojść do takiej sytuacji, że tragicznych skutków powodzi będzie w Polsce więcej?
K.C.: Wynika to z tego, że zarówno dobrobyt, jak i skutki kryzysu klimatycznego są globalnie dystrybuowane w bardzo nierównomierny sposób. I ta nierównomierność w dystrybucji się uzupełnia. To znaczy pieniądze są na północy, a ofiary na południu. Pakistan jest w tym momencie w jednej trzeciej zalany wodą, najgorszą powodzią w historii tego kraju, która została powstała w wyniku splotu różnych czynników, ale te czynniki w zdecydowanej większości są związane z pogłębiającym się kryzysem klimatycznym. Mieszkaniec Pakistanu emituje rocznie ok. jednej tony dwutlenku węgla do atmosfery, czyli prawie 10 razy mniej niż my tu w Polsce, i jeszcze mniej niż osoby mieszkające np. w Stanach Zjednoczonych, a Pakistan jest państwem, które znajduje się w pierwszej dziesiątce państw, w których występują ryzyka związane z efektami kryzysu klimatycznego. Więc mamy sytą i bogatą Północ, która dopiero teraz zaczyna rozumieć, że rzeczywiście dzieje się coś niedobrego, i to my za to jesteśmy odpowiedzialni, i Południe, gdzie te skutki są już od dawna odczuwalne i katastrofalne.

Rozmawiając o efektach, już parokrotnie tutaj poruszyliśmy temat migracji. W związku z czym chciałem o nim troszeczkę więcej porozmawiać. Dlatego teraz dr Karolina Sobczak-Szelc, która jest badaczką Ośrodka Badań nad Migracjami, zajmująca się m.in. zależnościami między działalnością człowieka, zmianami środowiska przyrodniczego i migracjami, w szczególności z krajów Afryki Północnej.

J.G.: Zajmując się tematyką migracji wynikających m.in. ze zmian klimatycznych, może pani powiedzieć, że pewnie niewiele się zmienia.
Karolina Sobczak–Szelc.: Tu nie ma wielu zmian, tylko jest kwestia tego, że kontekst się zmienia. Tutaj mamy w tle powódź w Pakistanie, innym razem kwestie powodzi lub susze w Polsce, więc te czynniki środowiskowe pozostają te same. Nadal nie umiemy sobie z nimi poradzić. Nadal zaskakuje to, że pojawiają się fale upałów, powodzie, susze, a tak naprawdę jest to coś, co funkcjonuje czy istnieje od dawna, jedyne, co się zmienia, to skala i częstotliwość ich występowania. Problem w tym, że nie mamy wystarczających systemów ostrzegania, działamy reaktywnie, a nie proaktywnie. Brakuje nam strategii dostosowywania się i to zarówno dotyczy krajów rozwiniętych, jak i tym bardziej krajów rozwijających się.

J.G.: Na czym ta proaktywność wg pani powinna polegać?
K.S.-Sz.: Jeżeli cofniemy się w czasie do 1997 r. i wielkiej powodzi, to dopiero po jej utworzeniu zaczęła się w Niemczech duża dyskusja o tym, co robić, aby przewidywać tego typu wydarzenia. I w Niemczech wtedy powstał system ostrzegania. Do Polski przyszło to dużo później. Teraz wszyscy dostajemy alerty RBC, które czasami ignorujemy, czasami nas denerwują. Czasami okazuje się, że są nieadekwatne: ja zdejmuję kwiatki z balkonu, potem nie ma żadnego wiatru. Prawda jest taka, że dobrze, że coś takiego jest, natomiast jest tego za mało: nie że za mało się nas Polaków o tym informuje, ale na świecie jest tego za mało. Druga kwestia: w Polsce mamy plany zagospodarowania przestrzennego, a na ile się je przestrzega, to inna sprawa. Podobnież powódź z 1997 r. czy kolejne pokazują, że budynki, również w miastach jak np. Wrocław, zostały zalane, bo powstały osiedla na terenach zalewowych i nikt nie przewidział cofnięcia się wody, która zalała tamte tereny. A w krajach rozwijających się przewiduje się, czy budynki powstaną w miejscach, którym grozi zalanie nie tylko powodzią, ale spływami błotnymi, które mają miejsce i w Pakistanie, i w RPA w tym roku. Skala tego jest duża i niepokojąca.

J.G.: Przejdźmy może trochę bardziej do emigracji. Ja się zastanawiam, czy jest pani świadoma takich miejsc, gdzie ta emigracja związana ze zjawiskami atmosferycznymi już się zaczęła i jest bardziej masowa?
K.S.-Sz.: Oczywiście takie nagłe, ekstremalne zdarzenia pogodowe powodują ucieczkę ludności. W przypadku gdy jest to działanie wyprzedzające – przesiedlenie. W momencie kiedy wiemy, że zbliża się powódź, to przesiedlamy ludność na obszary, które przewidujemy, że nie będą zalane. Ucieczkę – w monecie kiedy zalewa nas, wtedy ratujemy ludzi i też ich przesiedlamy na tereny, które są suche. Takie migracje czy przesiedlenia zazwyczaj są czasowe i zdecydowanie w obrębie kraju, rzadko kiedy przekracza się w ogóle granice dystryktu czy regionu. Po prostu przesiedla się do najbliższego bezpiecznego miejsca. Natomiast inną kwestią jest migracja na skutek długofalowych zmian w środowisku przyrodniczym. I często jest tak, że osoby wyjeżdżają czy opuszczają dany obszar z powodu pogorszenia się ich sytuacji ekonomicznej, bo w długiej perspektywie czasu nie byli w stanie uzyskać z rolnictwa wystarczających dochodów, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Te potrzeby mogą być różne. To mogą być potrzeby dnia codziennego, wyżywienia i konieczności wyboru między tym, czy nakarmić dziecko, czy siebie. To może być też kwestia realizacji własnych aspiracji ze środków uzyskanych z rolnictwa czy kwestia tego, że młodzi ludzie, jeżeli spojrzymy na południowe Maroko, oglądają telewizję, widzą, jak ubierają się ich rówieśnicy w innych krajach, i chcą np. chodzić w dżinsach, a nie mają na to środków, bo z środki pozyskiwane z rolnictwa, które się zmniejsza przy niepewnych dostawach wody do takiej oazy jak Hamid, nie wystarczają na zaspokojenie potrzeb. I wtedy naturalnym dla nich krokiem jest szukanie pracy gdzie indziej. Czyli mamy środowisko przyrodnicze, które nie zaspokaja potrzeb mieszkańców, kwestie ekonomiczne, bo to środowisko przyrodnicze kształtuje stan czy sytuację finansową gospodarstwa domowego, ale mamy też kwestie psychologiczną, czyli aspiracji młodych ludzi, które się zmieniają, które rosną. Mamy kwestie polityczne, czyli to, czy oni mogą, czy mają możliwości wyjechać legalnie i dokąd.

J.G.: Czy jest coś, co możemy pochwalić? Czy są jakieś rozwiązania, które działają, nawet jeżeli są one na małą skalę?
K.S.-Sz.: Różnie można szukać. I to też w zależności od kraju i możliwości. Możemy patrzeć na Gabon, który jest chyba pierwszym krajem afrykańskim, który czerpie korzyści i na tyle zalesił swój kraj, przeprowadził intensywne działania mające na celu wzrost zalesienia kraju, że czerpie korzyści wynikające z emisji dwutlenku węgla. Czyli oni biorą na siebie część naszego długu jako globalnej Północy. Zatem można działać w ten sposób. Można oczywiście działać w ten sposób, że zmniejszamy wyspy ciepła, zalesiając jak największe powierzchnie miejskie. W Polsce kluczowa jest kwestia małej retencji, która powinna być robiona możliwie wszędzie, a nie tylko wielkie zbiorniki wodne. Bo ta mała retencja to jest to, co zabezpiecza te niskie poziomy wód. Ale niezależnie od tego, gdzie i jak to jest robione, to kluczowe jest, żeby to było robione w konsultacji również z lokalnymi społecznościami i ze zrozumieniem tego, co się dzieje w danych społecznościach. Bo o ile świadomość w krajach tzw. globalnej Północy zmian środowiska przyrodniczego, zmian klimatu jest dosyć spora, to nie zawsze to tak wygląda w krajach tzw. globalnego Południa. Tam świadomość jest niższa i edukacja nadal jest potrzebna. Nadal jest potrzebna edukacja o zmianach środowiska. Że środowisko jest nasze i że je trzeba chronić, bo są zasoby, które mają służyć nie tylko jednemu pokoleniu, ale potrzebne też jest mądre zarządzanie. I te relacje człowiek – środowisko są dużo szersze. Oczywiście możemy mówić o tym, jak środowisko kształtuje migracje, ale równie dobrze możemy mówić o tym, jak migracje kształtują środowisko.
A jak?

K.S.-Sz.: Z jednej strony osoby dzięki dochodom z emigracji mają możliwość inwestowania w regionie pochodzenia. I to też jest jedna z form adaptacji. Jest przykład oazy El Hamma w Tunezji, gdzie dzięki dochodom właśnie z emigracji czy to dużych miast tunezyjskich, czy to za granicę, do Europy, gospodarze są w stanie zrobić odwierty do studni artezyjskich i nawadniać swoje poletka oazy, dzięki czemu zostają, mają dochód i rozwijają dany region. I to jest ten pozytywny przykład. Ale są też przykłady negatywne. Czasami jeżeli taki migrant jest jedną z nielicznych osób, które mają środki, to robiąc taki odwiert do studni może spowodować powstanie tzw. leju depresyjnego, czyli tak naprawdę swoją studnią zagarnia wodę wszystkim swoim sąsiadom. Więc ponownie, każda inwestycja powinna być robiona z głową i nie tylko z badaniem wątku kulturowego, ale również z badaniem kwestii środowiskowych.
Trzecia rzecz – kwestia migracji przymusowych. Warto mieć tego świadomość, stale to mówić i powtarzać, że największe obozy dla uchodźców nie są w Europie, ale poza jej granicami, w krajach tzw. globalnego Południa, czy to jest Bangladesz, czy Kutapalong w Bangladeszu, czy Dadaab w Kenii, czy to jest Mtendeli w Tanzanii – to są obozy, które badamy w ramach projektu Arica realizowanego w Ośrodku Badań nad Migracjami. Tam jest kwestia tego, na ile przewiduje się możliwość zarządzania terenem już na etapie zakładania takiego obozu, bo samo funkcjonowanie obozu również powoduje skutki dla otaczającego środowiska przyrodniczego, czy to przez to, że ludność zamieszkująca dany obóz potrzebuje materiałów na budowanie własnych schronień, budynków, czy to przez to, że potrzebuje materiału na opał, czy to przez to, że jeżeli mamy dużą liczbę mieszkańców obozu, to oni korzystają z okolicznych rzek czy zasobów wód gruntowych i też powodują czy ich to zanieczyszczenia, czy większe wykorzystanie, co ma wpływ na jakość życia ludności przyjmującej, czyli tych gospodarzy tego terenu, co też może prowadzić do jakichś konfliktów, nieporozumień, i to wszystko wymaga mądrego i racjonalnego zarządzania.

To, co wydaje mi się warte podkreślać i mówić, i to jest jedna z kluczowych form adaptacji, to to, że migracja jest właśnie formą adaptacji. I w Global Compact for Safe, Orderly and Regular Migration, dokumencie, dokumencie opracowanym pod przewodnictwem Narodów Zjednoczonych – Polska jako jeden z nielicznych krajów go nie podpisała, pomimo pierwszych pozytywnych deklaracji – powiedziano o tym, że legalna migracja powinna być umożliwiona zwłaszcza czy również dla migrantów środowiskowych, takich osób, które migrują ze względu na zmiany środowiska przyrodniczego, które im uniemożliwiają funkcjonowanie w danym miejscu, czy ze względu na katastrofy naturalne na czas umożliwiający im zarobienie środków wystarczających na to, żeby mogli uzyskać stabilność, która pozwoli im tam wrócić i funkcjonować. Żeby umożliwić dzieciom edukację, która też jest niemożliwa w czasie, kiedy dany obszar jest objęty katastrofą, powodzią, okresem odbudowywania czy powracania. Żeby prowadzić ten monitoring nie tylko na skalę europejską, ale na skalę globalną, co umożliwi zawczasu przygotowywanie grup wsparcia. Kraje globalnej Północy zobowiązały się do dostarczania gigantycznych środków pieniędzy, które mają być przeznaczane na inwestycje zapobiegające, na wspieranie środowiska przyrodniczego, ale tylko nieznaczna część tych środków rzeczywiście wystarcza, a inwestycje, które są realizowane, uzgadniane są na poziomie międzynarodowym, a nie regionalnym czy lokalnym. Nie bierze się pod uwagę skutków lokalnych, nawet regionalnych tych inwestycji.

Takim przykładem, o którym ja często wspominam jest oaza Mhamid w południowym Maroku. Na skutek budowy tamy – została ona zbudowana w 1972 r. – tak zmieniło się środowisko oazy położonej 300 km od niej, że w tej chwili, w momencie kiedy ja tam zaczynałam badania w 2004 r., zgodnie z poprzednim spisem ludności, czyli z 1994 r., w oazie mieszkało blisko 10 tys. ludzi. Ostatni spis ludności z 2014 r. pokazuje, że jest ich 5 tys. Czyli zmiany środowiska przyrodniczego w tej oazie spowodowały, że w ciągu 20 lat liczba ludności zmniejszyła się o połowę. Mało tego, w 2016 r. koło zbiornika przy tej tamie wybudowano farmę paneli słonecznych, które dodatkowo zmniejszają ilość wody spuszczanej z tamy, czyli innymi słowy, wody, która dociera na południe do oazy Mhamid, o której wspomniałam. Zatem ważne jest, żeby mówić też o tym, że nawet jeżeli realizujemy inwestycje, które wydaje nam się, że poprawią sytuację, trzeba myśleć nie tylko w krótkiej perspektywie czasu i lokalnie, ale o skutkach takich inwestycji trzeba myśleć długofalowo i co najmniej regionalnie, jeśli nie globalne.

Drodzy przyjaciele, Azja Południowa jest jednym z globalnych punktów zapalnych kryzysu klimatycznego. Ludzie mieszkający w takich miejscach są 15 razy bardziej narażeni na śmierć z powodu zmian klimatu. Wciąż obserwujemy coraz więcej ekstremalnych zjawisk pogodowych na całym świecie, więc tym bardziej oburzające jest odkładanie działań na rzecz klimatu na dalszy plan. Wykażmy się wszyscy solidarnością i wsparciem dla będących w potrzebie mieszkańców Pakistanu. Przestańmy ślepo zmierzać w kierunku zniszczenia naszej planety przez zmiany klimatyczne. Dziś to Pakistan, jutro może to być twój dom!

To było 36. wydanie Outriders Podcast. Żałuję, że takie trochę pesymistyczne, ale jeżeli chodzi o kryzys klimatyczny, to choć zdajemy sobie w większości sprawę, że on jest, i widzimy coraz bardziej jego skutki i efekty, to nadal jeszcze bardzo dużo pracy przed nami wszystkimi do wykonania.

Jeżeli jednak chcecie mieć jeszcze więcej informacji ze świata, zapraszam Was już w najbliższy piątek do kolejnego wydania Outriders Magazyn. Tam, jak co tydzień, osiem informacji z różnych zakątków świata poświęconych różnym tematom. W imieniu Grzegorza Kurka i Anny Górnickiej bardzo serdecznie zapraszam.
Ja za dziś dziękuję. Słyszymy się ponownie za tydzień w środę o ósmej rano. Ale na sam koniec zdradzę, że wracam na Ukrainę, tam będą powstawać, mam nadzieję, dwa odcinki, które już niebawem usłyszycie. Na razie.

Transkrypcja